Szlak na Rysy cz.4 (Rysy - Palenica Białczańska)


Zejście z Rysów
Siedzimy sobie na szczycie posilając się kanapkami. Czekamy na przejaśnienia. Czas mija bardzo szybko. Jest już ok. 14. Po staniu w kolejce przy łańcuchach postanowiliśmy, że zejdziemy stroną słowacką. Nie znamy jednak rozkładu żadnych busów ani autobusów, tak więc musimy się spieszyć. 







Dużo dużych i luźnych kamieni


 

Zejście jest bardzo łatwe, choć pod stopami mamy bardzo wiele luźnych kamieni. Uważamy na każdym kroku. Nagle, ktoś krzyczy uwaga, widzimy jak z góry stacza się dość sporych rozmiarów kamień, który leci wprost na jedną z turystek. Widać, że kobietę sparaliżowało. Chwilę stała w bezruchu. W ostatniej chwili jednak odskoczyła. Sytuacja ta uświadamia nam potęgę gór, której nie można lekceważyć. Nawet na tak łatwym odcinku. Idziemy dalej.



Im jesteśmy niżej tym pogoda znów staje się coraz ładniejsza. Wiatr jest coraz lżejszy a chmury się rozstępują ukazując piękno Tatr. 









Widok na Chatę




Podziwiając widoki dochodzimy do „Chaty pod Rysami”, która znajduje się na wysokości 2250 m. Jest to najwyżej położone schronisko po obu stronach Tatr. Zimą często niszczą je schodzące tędy lawiny, dlatego też nie dziwimy się, że jest ono w remoncie. Nie istnieje tu żaden dojazd ani kolejka - wszelkie zasoby, łącznie z kilkudziesięciokilogramowymi pojemnikami gazu lub piwa są tu wnoszone na plecach przez ludzi zwanych nosičami. Krótki postój na zdobycie pieczątki do naszych książeczek PTTK i ruszamy dalej.



Chata pod Rysami

Hmm... o co chodzi?






Turystów po tej stronie jest znacznie mniej. Idzie się nam bardzo przyjemnie. Od czasu do czasu przystajemy, by napić się wody. Po drodze zastanawiamy się, czy zdążymy na jakiś środek transportu. Czas pędzi, droga się nie kończy a adrenalina sięga zenitu. Tak dochodzimy do pierwszych i zarazem ostatnich (jak się potem okazało) łańcuchów po stronie słowackiej. W porównaniu do tych po stronie polskiej te dla nas to pikuś. I nawet nie ma przy nich zatoru. Schodzimy bardzo sprawnie. Ten szlak jest zdecydowanie przyjemniejszy.






Widok na Żabie Stawy






Dochodzimy do Żabich Stawów (Wielki 1921 m, Mały 1919 m), w wodach których odbija się Szatan i Grań Baszt. Widok jest przepiękny. Dookoła panuje cisza, którą przerywa nagłe pojawienie się helikoptera GOPR-u. Wszyscy obserwują dokąd zmierza. Trzymając kciuku za udaną akcję idziemy dalej.



Popradzki Staw

Teraz ścieżka biegnie wśród kosodrzewiny. Wygodną, choć ukośną ścieżką obniżamy się na dno doliny dzikim, przepięknym lasem - otaczają nas wspaniałe, potężne drzewa, limby i świerki. Tak dochodzimy do Popradzkiego Stawu (Popradské pleso), który otoczony limbami i świerkami, leży na wysokości 1494 m. W jego zielonych wodach odbijają się ściany Osterwy. Znajduje się tu również schronisko do którego na chwilę wchodzimy, by oczywiście przybić pieczątkę. 

Schronisko nad Popradzkim Stawem

 

Zaraz potem ruszamy dalej. Idziemy lasem, który wydaje się nie mieć końca. Tempo mamy dość szybkie. W końcu dochodzimy do asfaltowej drogi a nią do parkingu w Popradské pleso. Tam szukamy jakiegoś busa. Pewien kierowca buso-taxi proponuje nam, że przewiezie nas do Łysej Polany za 250 zł. Jest to dla nas zdecydowanie za drogo. Dzwonimy do osoby, która często bywa na Słowacji i mówi nam, że mamy autobus ze Starego Smokowca (Starý Smokovec) o godz. 19:10, a dojechać tam możemy tylko elektriczką.

Jednen członek naszej grupy biegnie rozeznać o której odjeżdża kolejka. Czekamy i nagle widzimy go biegnącego z powrotem. Krzyczy, że odjazd jest za minutę. Szybko się zbieramy. Po drodze dołączają do nas inni Polacy, którzy też nie wiedzą jak wrócić. Teraz ciąży na nas odpowiedzialność za innych. Wszyscy razem biegniemy. Wpadamy na peron w momencie gdy pociąg rusza. I nagle cud. Maszynista zatrzymuje elektriczke. Wsiadamy i oddychamy z ulgą. W Polsce takie rzeczy się nie zdarzają.

 

Teraz pozostaje jedynie pytanie czy zdążymy w porę dojechać do Starego Smokowca. Wszyscy zaczynają się denerwować. Elektriczka, jak na pociąg, który jeździ po górskich terenach przystało, porusza się bardzo powoli. Udało się. Dojechaliśmy. Jest godzina 19:00. Teraz mamy tylko 10 minut, aby znaleźć dworzec autobusowy. Na szczęście miasteczko jest oznakowane i naszym oczom ukazuje się drogowskaz. Nie wiemy jednak jak daleko się on znajduje dlatego idziemy bardzo szybko. Po minucie jesteśmy na miejscu wśród innych Polaków, którzy również chcą wrócić do ojczyzny. Czekamy razem na autobus, który przybywa z lekkim opóźnieniem. Dla nas to nie ważne. Liczy się, że w ogóle przyjechał i do niego wsiedliśmy. Ogólnie cenowo wyszło nas o wiele taniej niż proponował kierowca taxi-busa, na osobę ok. 15 zł (wraz z ceną za przejazd elektriczką), a nie 50 zł. 

 


 

Panorama Tatr - strona słowacka (widok z autobusu)

 

 

Po drodze podziwiamy panoramę Tatr ze strony słowackiej. Do Łysej Polany dojeżdżamy grubo po 20. Jeszcze tylko 20 minut spaceru asfaltem i dochodzimy do parkingu w Palenicy Białczańskiej, gdzie pozostawiliśmy nasze samochody. Stoją jako jedne z nielicznych. Wsiadamy i wracamy na nocleg. Po drodze zatrzymujemy się na krótką chwilę na Głodówce, by popodziwiać panoramę Tatr – tym razem polskich. Na noclegu jesteśmy po 21. Szybka kolacja, prysznic i do łóżka, bo to długi i pełen wrażeń dzień był.




Panorama Tatr - strona Polska (Głodówka) 

1 komentarz: